Bo jest większy. I ma większą liczbę przy nazwie. I jest szybszy. O wiele szybszy. Ale niestety nie jesteśmy, więc wybór motocykla przyprawia – przynajmniej mnie - o chroniczną migrenę. Jeździłem Zetami bardzo dużo, zwłaszcza „800”. Zrobiłem wiele kilometrów, a ostatnio miałem te dwa motocykle obok siebie i przed sobą, co stworzyło idealną okazję do zastanowienia się, który wybrać? To trochę tak jakbym miał wybrać, czy mają mnie napaść w przejściu podziemnym lub na przystanku. Obydwa miejsca i okoliczności są przyćmione samym faktem dostawania wpi****lu. Podobnie jest z jazdą Zetami.
Błagam, nie daj sobie wmówić, że skoro Z800 jest „800” a Z1000 jest „1000”, to „800” jest słabym popychaczem. Ten motocykl deficyt 200 cm3 nadrabia wściekłością. A raczej wścieklizną. Odkręcając jak szaleniec, do końca, naprawdę miałem wrażenie, że Z jest zwierzęciem. Które ktoś właśnie kastruje. Mimo to, ten cały spektakl testosteronu w wykonaniu Samca Alfa jest w pełni kontrolowalny. No i nic nie psuje Ci „czucia” motocykla. Balans jest perfekcyjny, podobnie jak środek ciężkości, skok dźwigni biegów satysfakcjonująco krótki, punkt zadziałania klamki sprzęgła idealnie wyczuwalny. To wszystko (to plus orgazm dźwiękowy w postaci wydechu Akrapovic) składa się na motocykl, który po prostu cieszy. Do tego ekscytuje i przeraża, kiedy zdasz sobie sprawę, że jedziesz 200 km/h, a w oddali pojawiła się nieoznakowana Insignia.
Patrząc tak na te dwa motocykle obok siebie olśniło mnie. Z1000 stojąc obok Z800 wyglądał jak Vito Corleone przy Michaelu. Jeden jest bossem, ale drugiego też należy się bać. A jazda obydwoma to propozycja nie do odrzucenia.